Historia II.01
Opowiem wam historia, która wydarzyła się przed moim przyjściem do tego świata, a możliwe, że jeszcze przed moimi narodzinami w moim własnym świecie, o ile można porównywać upływ czasu w tych dwóch miejscach. Jest to jedna z wielu opowieści których wysłuchałam, nie jest ona w żaden sposób szczególna, lepsza czy bardziej ciekawa od innych, po prostu w tej chwili chcę się z wami podzielić właśnie nią.
Zaczyna się jak zwykle w ciemnym, mrocznym korytarzu. Słychać echo kroków, które z każdą sekundą stają się coraz bardziej wyraźne, odbijają się echem, by w końcu w jednej chwili umilknąć. Ktoś stoi za drzwiami znajdującymi się po drugiej stronie pomieszczenia, waha się przez sekundę, a następnie naciska klamkę i szybkim ruchem otwiera drzwi, jakby bał się, że może się rozmyślić. Na korytarz wychodzi młodzieniec o pociągłej twarzy, ciemnych włosach i oczach, ciężki płaszcz opada mu z ramion aż do ziemi, trudno zobaczyć coś więcej w przytłumionym blasku świecy, którą oświetla sobie drogę, nie sposób określić nawet jego emocji, gdyż ostre cienie rzucane na jego twarz wykrzywiają ją w makabrycznym grymasie. Przemierza korytarz szybkimi krokami, przez co dopiero w ostatniej chwili zauważa postać skrytą w cieniu. Przystaje, cisza pomiędzy nimi zdaje się trwać w nieskończoność. Szelest ubrań nieznajomego przynosi w końcu pewną ulgę od tej nienaturalnej pustki. Przechodzi obok *młodzieńca*, który stoi twardo i najwyraźniej nie ma najmniejszego zamiaru się przesunąć, trąca go barkiem. Dopiero wtedy tamten reaguje, obraca się nagle i łapie *intruza* za ramię.
-Żarty sobie robisz?- szepcze niebezpiecznie niskim głosem- co ma znaczyć to ukrywanie się?
-Jesteś moją matką? Nie mam już nawet prawa pobyć chwilę w samotności?
Dopiero teraz gdy *intruz* obrócił się widać w świetle jego twarz. Ciężko powiedzieć cokolwiek o jego karnacji, ale zarówno jego oczy, jak i włosy emanują delikatnym blaskiem odbitym od świecy. Wcześniej musiał ukryć je pod kapturem, niemożliwe jest by nawet w ciemności ukryć tak jasne włosy.
-Musimy o czymś porozmawiać.
-Dobra, ale może łaskawie najpierw mnie puścisz? Pomniesz mi ubranie.
*Intruz* spojrzał wymownie na swoje ramię, które nadal znajdowało się w miażdżącym uścisku. *Młodzieniec* poluzował chwyt, a po chwili puścił go . Popatrzył uważnie na jego twarz szukając czegoś, co mogłoby zdradzić jego emocje, a chwilę później jego twarz rozjaśnił uśmiech.
-Brak ci szacunku jak zwykle.
-Szacunku? A komu niby mam oddawać szacunek? Ja nie widzę tu nikogo kto by na niego zasługiwał- teraz także na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech.
-Szukałem cię, bo mam do ciebie prośbę, nie wiem dlaczego zawsze kiedy czegoś od ciebie chcę szukasz spokoju właśnie w takich miejscach.
-Nie pomyślałeś że to może właśnie dlatego, że przeczuwam, że znowu możesz mnie wplątać w coś nieciekawego? hahaha-
tym razem się zaśmiał.
Nie zauważyli nawet kiedy zaczęli iść ramię w ramię do wyjścia.
-Nie masz może ochoty na przejażdżkę? Na pewno dobrze ci to zrobi.
-Już tak nie udawaj, że zależy ci na moim samopoczuciu.
-Oczywiście, że ważni są dla mnie wszyscy moi poddani, niestety ty nie jesteś wyjątkiem.
-Och, MOŚCI KSIĄŻĘ, jaki to dla mnie ZASZCZYT, że nawet JA, taki MARNY *CZŁOWIEK* znajduję się pod twoimi skrzydłami. Jednak czyż nie za szybkie są twe słowa, wszak JEGO WIELKA, KSIĄŻĘCA MOŚĆ nie zasiada jeszcze na tronie, a i WASZ WSPANIAŁY PAN OJCIEC nie szykuje się jeszcze na tamten świat.
-Dobra, skończ. Załapałem sarkazm. Chodzi o to, że dziś na audiencji pojawiła się delegacja z *zdradzieckiej wioski*, przybyli prosić o pomoc. Od jakiegoś czasu na ich stada napada potwór, do tej pory nie wiadomo jakim cudem nikt nie został ranny, ale to raczej tylko kwestia czasu. Chyba wiedzą, że jeśli zaatakowaliby mieszkańców, bylibyśmy zmuszeni podjąć jakieś kroki.
-Co na to twój ojciec?
-A czego się spodziewasz? Odkąd tylko odmówili wykonania rozkazu nie znajdują się już pod naszą opieką, ojciec nie ma obowiązku im pomagać. Raz wydany rozkaz nie może być cofnięty, inaczej grozi to nieposłuszeństwem, a teraz gdy *potwory* nas atakują nie możemy pozwolić sobie na coś takiego.
-Więc oczekujesz, że udam się z tobą na "małą przejażdżkę" i pomogę ci pozbyć się wyrzutów sumienia?
-Może nie do końca o wyrzuty sumienia mi chodzi, ale tak, właśnie o to cię proszę.
W czasie rozmowy zdążyli już przemierzyć schody, wewnętrzne korytarze i bramę prowadzącą do ogrodu. Stanęli teraz w popołudniowych promieniach słońca i wyciągnęli twarze do góry by rozkoszować się odrobiną ciepła. Skojarzyli mi się z parą słoneczników podążających za słońcem, chociaż chyba słoneczniki nie osiągają takich dużych rozmiarów nawet tu.
-Więc zdradź mi plan- odezwał się *intruz*
-Plan?
-Nie udawaj, przecież wiem, że przygotowałeś już wszystko. Od samego początku wiedziałeś, że się zgodzę.
-Ha, masz rację- *książę* uśmiechnął się szeroko- więc może zjemy coś w moich komnatach, a w międzyczasie wszystko ci wyjaśnię?
-Nie śpieszy ci się?- uniósł lekko brew w konsternacji
-Nie, i tak nie możemy wyruszyć szybciej niż jutro rano, a wszystko co niezbędne do wyprawy już przygotowałem. Nie czas teraz na gadanie, pewnie umierasz z głodu, od rana siedziałeś w tych podziemiach, coś ciepłego dobrze ci zrobi, a i ja chciałbym usłyszeć jakie tym razem masz usprawiedliwienie na swoje zniknięcie.